29 maj 2009

D*

Po prostu mam to w nosie. Znowu mam jakąś koszmarną ilość rzeczy na głowie. Dziś zniewolona przez zadania domowe z nano, które powinnam oddać dawno temu, ale cały czas tłukę głową w mur, bo nie jestem w stanie ich rozwiązać; profesora spytać nie mogę, bo już dawno po terminie; innych studentów też nie, bo honor nie pozwala. To głupie nano to rzecz, która najbardziej mnie pęta - a do tego nie mam już siły po całym semestrze gonienia dedlajnów jeszcze na sprint w sesji. Szczególnie że egzaminy są tu NIEPRZEWIDYWALNE - po co bowiem robić egzamin z tego, co się przerobiło na zajęciach, skoro można go zrobić z kompletnie innych zagadnień? Nie wiem, czy to tylko my na całym świecie mamy taki absurdalny zwyczaj wykładania i egzaminowania z tego, co wyłożone, albo przynajmniej dawania zagadnień?... Dziś na portugalskim były kompletne kosmosy - po co robić na końcowym teście to, co przerabialiśmy na zajęciach? można zrobić przecież rzeczy z kompletnej dupy i też będzie dobrze. W związku z tym mam to w pompie - skoro nie jestem w stanie się przygotować do egzaminu, bo nie ma zagadnień, a nawet jak są, to potem okazuje się, że mamy rozwiązać kompletnie co innego, to czym się przejmować? Prędzej czy później jakoś to zaliczę, a jak nie - no to trudno! wyżej dupy nie podskoczę.

Nano na tyle mnie zdeprechowało, że jakąś godzinę temu przeszłam się nad śmierdzącą Rię, zjeść ser, jogurt i szynkę z musztardą i pomyśleć sobie, jak wybrnąć z tego osaczenia - czuję się dosłownie dopchnięta do ściany. Jedyna możliwość, jaka mi się nasuwa to to, żeby przepisać na czysto te kilka rzeczy, które udało mi się jako tako rozwiązać i oddać to, a jak mi nie starczy punktów, to iść na egzamin w sesji poprawkowej, i tyle. I tak nie zrobię tu żadnych praktyk, jak planowałam (akurat po zakończeniu zajęć byłby taki miesiąc, że można by posiedzieć w labie) - we wtorek nanodręczyciel dowalił nam niespodziankę w postaci 15-stronicowego artykułu, więc mogę se iść na poprawkową. To zresztą czyni już dwa takie artykuły do napisania na okolice 10-15 czerwca, nie licząc do tego testów, egzaminów i prezentacji. Im się wszystkim wydaje, że my mamy nie wiadomo ile czasu i że jesteśmy nie wiadomo jak zdolni. A na zadania z nano jestem po prostu za cienka, rozwala mnie najprostsze całkowanie (może nie najprostsze, ale w sumie wszystkie wyglądają tak samo), wyłażą najgorsze braki w totalnych podstawach, które zostały mi dane na pierwszym i drugim roku.

Ogólnie naprawdę, trudno, że zostawię po sobie wrażenie nieterminowego i mało zdolnego studenta, ale wyżej dupy nie podskoczę. Może po prostu jestem za cienka na te studia. Najgorsze jest to, że teraz chciałabym sobie czytać jakieś książki, oglądać filmy, pojechać na plażę (przez ten semestr na plaży byłam RAZ, no, może dwa. Kaman!!!), i ogólnie gadać z ludźmi, to moje pierwsze kompletnie samodzielne doświadczenia, budowane całkowicie od początku teraz, i to mnie dużo bardziej obchodzi niż za przeproszeniem, jakieś ch***we zadanie, którego nie mogę nawet rozwiązać, bo przegląd dwudziestu podręczników nie daje żadnych podpowiedzi, a zapytany o pomoc profesor odsyła do podręcznika, którego nijak nie można znaleźć. Wkurza mnie na praktycznie wszystkich przedmiotach totalny brak jakichkolwiek referencji, a przynajmniej - spójności tego, co możemy znaleźć w referencjach z tym, czego się od nas oczekuje. A do tego nie mam nawet do kogo paszczy otworzyć, rodzina mnie nie kocha, bo nie przyjeżdża i jeszcze internet znowu nie działa, więc muszę łazić na murek do Chińczyka :C

Przeholowali na tym uniwerze, po prostu. Mam ich w dupie, za stara jestem, żeby dać się wkręcić w błędne koło "dedlajn i rób wszystko, co ci każę". Nie będę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz