2 lut 2009

Torre de Hercules

A oto dlaczego:



Ale to jeszcze nic, ponieważ cała ta okolica jest wprost obłędna. Wikipedia mówi, że wieżę zbudowali Rzymianie w II wieku. Jeśli tak, to wiedzieli, co robią.

Na parkingu powitał nas pan, nazwany od razu swojsko sadlikiem:



W sam raz do wydrukowania i powieszenia w lodówce.

Najpierw ruszyliśmy na skóśkę przez błoto nad zatoczkę:



Tam, jak się okazało, wręcz nie można było zrobić kilku zdjęć:











Rzecz (jakaś sztuka) na ostatnim zdjęciu zaintrygowała mnie na tyle, że zrobiłam małą wyprawę w jej kierunku. Jak się okazało, jest to wielka rzeźba pod tytułem "Caracol", czyli Ślimak:





Następnie ruszyłam w kierunku latarni, fotografując co lepsze kąski:




Okazało się, że za latarnią jest Róża Wiatrów:


Zupełnie nie wiedzieć czemu, kierunek oznaczony czaszką wskazywał kopułkę.


Koło 17 zebraliśmy się i pojechaliśmy prosto do Porto (w 3 auta, jedno odłączyło się szukać po drodze czegoś "cool" do zjedzenia obiadu), z małą przerwą w Santiago, dokąd odwieźliśmy węgierskiego kolegę, a przy okazji zrobiliśmy mały postój. Jeden z Węgrów słuchał w aucie Bregovicia, co spowodowało jakiś magiczny spontan wśród Polek, zaczęłyśmy tańczyć na parkingu jakieś parabałkańskie tańce do muzyki z Czarnego Kota, Białego Kota, z klaskaniem, obrotami i okrzykami. Nasz nastrój doskonale współdzielili Węgrzy i Czech; za to gorącokrwiści podobno Włosi nie byli w stanie nas zrozumieć, kompletnie. To było coś z genów, tak jak na środowej imprezie erasmusowej, kiedy jeden chłopak wstał, poprosił, żeby wstali wszyscy Polacy na sali, po czym wznieśliśmy toast i - oczywiście - odśpiewaliśmy Sto Lat.

Powrót do Portugalii był jak powrót do Polski - nagle drogi zrobiły się o wiele gorsze, muzyka w radiu jakaś dziwna i znowu zaczęło padać, ale przy tym czułam się jakoś przyjemnie. W akademiku stawiliśmy się koło 22 z czymś, o całkiem przyzwoitej godzinie, zadowoleni i wybawieni; czwarte auto z mieszaną ekipą międzynarodową trochę później. Podróż bardzo przyjemna, teraz byliśmy tak zgrani, że dobrze pilnowaliśmy kolumny, a Węgrzy raz na jakiś czas zwalniali, żebyśmy mogli dobić, tak że nie trzeba było wykonywać ani jednego telefonu. Chłopcom z Italii skakał czasem testosteron, kiedy raz na jakiś czas auto pięciu lasek z Polski wyprzedzało ich; a z kolei Węgrzy nagle stali się samcami alfa.

A oto nasze autka w trasie, jeszcze jak jechały wszystkie razem:

3 komentarze:

  1. Wow, very unique blog.
    Fantastic pictures.
    I like your blog.

    Let's join to stop global warming.
    Please visit:

    http://globalgreenview.blogspot.com

    Keep blogging.
    Save our planet.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fotoblog Ci się zrobił, siostro. To bardzo ładnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Thank you!

    Nie żeby od razu fotoblog, po prostu obrazki mają lepszy przelicznik na liczbę słów (10^3) :D

    OdpowiedzUsuń