Miasto to jest uważane za kolebkę Portugalii (choć z ludzie z Porto uważają oczywiście, że to Porto jest kolebką, bo sama nazwa kraju pochodzi od połączonych nazw miast po dwóch stronach rzeki: Porto+Gaia), ale ze względu na deszcz nie dotarliśmy do ogromnego napisu na ścianie: "Aqui nasceu Portugal".
Obejrzeliśmy za to pałac don Alfonso (jako całość niezbyt imponujący).


Szczególnie interesujące egzemplarze ze zbrojowni:


Najpiękniejsza sala wewnątrz, której strop został zaprojektowany tak, aby przypominał łódź:

I zabytkowa instalacja z epoki:

Może ktoś miałby ochotę na pamiątkę z Guimaraes?

Drugim punktem programu była wizyta na kasztelu:

Kto nie wierzy w deszcz, niech uwierzy:

I znów wdrapywanko na górę.



A skoro już na górze, to warto obejrzeć widoczki.


Trzecim i ostatnim punktem programu było przejście się po mieście, zjedzenie czegoś i czekanie na autobus.



Ciekawe pamiątki można dostać nie tylko na zamku:

Ale spieszyliśmy się do Porto, bo jeszcze tego samego dnia ruszaliśmy do Hiszpanii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz