W deszczu, bo jakżeby inaczej! Wydaje się, że ilość słońca na styczeń została wyczerpana, więc Guimaraes, położone mniej więcej godzinę drogi stąd, zwiedziliśmy w deszczu.
Miasto to jest uważane za kolebkę Portugalii (choć z ludzie z Porto uważają oczywiście, że to Porto jest kolebką, bo sama nazwa kraju pochodzi od połączonych nazw miast po dwóch stronach rzeki: Porto+Gaia), ale ze względu na deszcz nie dotarliśmy do ogromnego napisu na ścianie: "Aqui nasceu Portugal".
Obejrzeliśmy za to pałac don Alfonso (jako całość niezbyt imponujący).
Szczególnie interesujące egzemplarze ze zbrojowni:
Najpiękniejsza sala wewnątrz, której strop został zaprojektowany tak, aby przypominał łódź:
I zabytkowa instalacja z epoki:
Może ktoś miałby ochotę na pamiątkę z Guimaraes?
Drugim punktem programu była wizyta na kasztelu:
Kto nie wierzy w deszcz, niech uwierzy:
I znów wdrapywanko na górę.
A skoro już na górze, to warto obejrzeć widoczki.
Trzecim i ostatnim punktem programu było przejście się po mieście, zjedzenie czegoś i czekanie na autobus.
Ciekawe pamiątki można dostać nie tylko na zamku:
Ale spieszyliśmy się do Porto, bo jeszcze tego samego dnia ruszaliśmy do Hiszpanii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz