Z radości prawie spaliłam grzałkę; czy skutecznie, to się okaże. Gniazdka są tu nieco inne niż w Polszy, bo mają dwa dodatkowe wystające z pobocznicy kontaktu noski, w położeniu o 90 stopni w stosunku do dziur na bolce wtyczki. W wtyczce od grzałki wychamrałam nożem dwa ząbki, ale i tak ciężko chodzi, więc zwykle jest na stałe włączona do listwy, a operuję tylko prądem na listwie, bo łatwiej wchodzi i wychodzi z gniazdka.

A teraz w euforycznym narkomańskim uniesieniu podłączyłam laptop, włożyłam listwę do prądu i szczęśliwa zasiadłam do sieci; dobrze, że po chwili wpadło mi do głowy, że można by wypić herbatę. Grzałka była coś dziwnie różowa, ale na szczęście cały kabel był w zasięgu wzroku, więc skojarzyłam, co się dzieje. Na razie ostyga w powietrzu, bo brzydko syczała, gdy próbowałam ostudzić ją wodą, zobaczymy, czy jeszcze działa.
Ale ogólnie chyba był to dzień pomyślnie zakończonych kłopotów: radosny pan ochroniarz (niestety nie nasz lokalny ulubieniec Adriano) pomógł naprawić zamek od drzwi, Eva uratowała internet, grzałka chyba jeszcze działa. Oby jutro nie padało, bo inaczej będę musiała testować siłę kleju do gumy.
Oj, dzielnaś, dzielnaśty ;)
OdpowiedzUsuńzadziwiajaca jest ta zmiennosc typow kontaktow w samej tylko Europie... we Wloszech chyba jeszcze inne byly. Waluta niby juz ta sama, a kontakty ciagle inne ;)
OdpowiedzUsuńarwi